Jestem malarką, która w młodym wieku wyjechała  do Wenecji i tam też zamieszkałam na stałe. Nigdy nie widziałam siebie jako kobiety z mężem i dziećmi, nie chciałam zaakceptować tego, że oto jest ktoś z kim spędzę resztę życia i mam współdzielić swoje wybory.

Postanowiłam więc w pełni oddać się sztuce, bo dawało mi to poczucie wolności w braku określeń, braku granicy. Bo widzisz droga osobo, która to czyta, magia sztuki polega na niezrozumieniu jej przez odbiorcę. Może ją dowolnie interpretować, dowolnie odczuwać, te właśnie odczucia dają człowiekowi poczucie wyjątkowości, połączenia z czymś wyższym. Możesz z lampką wina wpatrywać się w obraz i odczuwać tak silne emocje, że porwą całe Twoje życie, a ktoś zupełnie inny coś skrajnie odmiennego, a bywa nawet, że nie odczuje czegokolwiek. Ja sama jednak nigdy nie potrafiłam oddać się poczuciu własnego artyzmu, znaleźć połączenia między moją duszą a pięknem, które chcę przekazać. Połączyć pędzel, barwę,własne emocje i interpretację chwili w jedność.

Byłam uwięziona w samej sobie, poprzez sytuacje z domu, własne rozterki, nastoletnie miłostki, skrywane emocje i wyrażenia, które uznawałam za zbyt nieakceptowalne społecznie aby je wyrażać. Chciałam żyć ze sztuki, a nie jedynie jako kolejna artystka sprzedawać swoje obrazy za minimalne kwoty, bo z każdym sprzedanym obrazem za cenę mniejszą niż uznawałam za słuszną, czułam jak wzrasta we mnie żal do odbiorcy, że będzie go miał jakkolwiek na niego nie zasługując. Wiele razy słyszałam od ludzi, którzy zajmują się wystawianiem sztuki w galeriach „Nie czuję w tym emocji”, „nie czuję wewnętrznej potrzeby aby kontemplować twoje obrazy”, „unikasz samej siebie malując”.

Jak więc z przeciętnej malarki, która sprzedawała swoje obrazy za kilkadziesiąt euro stałam się dla swoich niszowych odbiorców kimś nieokreślonym i pożądanym na tyle, że wykładali i wykładają kilkanaście tysięcy za moje dzieło? Odpowiedzią jest tutaj człowiek, który zabrał mnie w głąb samej siebie, który pomógł mi zrozumieć i zamknąć wiele otwartych w przeszłości drzwi, który rozwinął moje zmysły, którego umysł i poczucie życiowej estetyki stało się moją muzą. Umysł odmienny, całkowicie, bezwzględność i siła idąca w parze z kobiecą delikatnością i urokiem. Damian jest właśnie jak sztuka, magia polega na tym, że nie jesteś w stanie go zrozumieć, bo gdy wydaje Ci się, że już to masz, to nagle to poczucie ulatuje, pojawia się coś niespodziewanego, coś płynnego, ale cudownie spójnego, wymownego i tajemniczego jednocześnie.

Mój sposób malowania zmienił się całkowicie, przestałam hamować siebie w wyrażaniu, bo nie miało mnie już co hamować, wewnętrzne spory zostały zażegnane bo pogodziłam się sama ze sobą. Eksperymentowanie z własnym stylem pozwoliło mi odnaleźć siebie w braku definicji, płynności wynikającej z braku określeń. Potrafiłam obudzić się w środku nocy i stojąc przy sztaludze tworzyć swoje najlepsze dzieła. Moje ciało było na wpółprzytomne, ale umysł rześki i spragniony jak nigdy dotąd. Były chwile gdy uśmiechałam się do samej siebie godzinami nieprzerwanie malując, ale też takie, gdy poczucie docenienia samej siebie wywoływało łzy dumy i emocjonalnych uniesień. Zrozumiałam czym jest doświadczanie siebie w niepohamowanej ekspresji. Wiele razy podczas rozmów z Damianem moją inspiracją był tok jego myślenia, a w zasadzie niezwykły wahlarz perspektyw i lekkość w ujmowaniu, jakby mową toczył dyskusję z własnym umysłem, a owy umysł stanowił stół przy którym siedzi kilka osób, które też oddane są żywiołowym sporom między sobą. On mówił, a ja malowałam. Oczywiście dalej tak jest, bo nasze rozmowy są czymś tak odświeżającym i odżywczym, że nadają mojemu życiu i sztuce całkowicie innego smaku.

Dziękuję za poświęcenie czasu na przeczytanie mojej opinii i jednocześnie życzę wszystkiego co najpiękniejsze.