Pantoflarz, samiec beta, cipa, mężczyzna bez charakteru. To były nazwy, które określały moje życie i mnie samego, czy mi to przeszkadzało? Absolutnie nie, bo gdy ktoś mi coś zarzucał to mówiłem „Wiesz jak to jest z żoną, z czasem dziadziejesz” albo „Gdyby ona była inna, to sam chciałbym się zmienić”. Zero odpowiedzialności za siebie, pizda była we mnie silna. Pamiętałem siebie gdy miałem 20 lat (aktualnie mam 38), młody, przebojowy, zadbany, towarzyski, potrzebujący ryzyka i konkurencji, gdy patrzyłem na siebie w lustrze i wspominałem dawne czasy to od razu ratowałem się stwierdzeniem „to normalne po 30-tce, wszyscy dewociejemy, takie życie”.

Myślę, że trwałbym w takim życiowym autopilocie do emerytury, a potem po prostu umarł, gdyby nie to, że mam 14-letniego syna. Niestety będąc w tak młodym wieku stawał się moją kopią, mało od siebie wymagał albo wcale, nie wychodził z domu, lenistwa mógłby uczyć innych a w szkole traktowali go jako tego „słabego”, wybierali ostatniego do drużyny na wfie i nigdy nie zapraszali na urodziny kogoś z klasy. Przyszedł dzień gdy wrócił ze szkoły zapłakany, akurat byłem w domu, żona była w pracy, więc poszedłem do niego do pokoju. Spytałem co się stało i usłyszałem lawinę wyrzutów, że w szkole każą mu zmężnieć a on sam nie wie co to znaczy bo jego własny ojciec jest pantoflarzem i nie daje mu przykładu, że nie może ze mną porozmawiać o swoich problemach bo jestem tak słaby, że nie radzę sobie sam ze sobą, że ciągle daję innym dobre rady a sam nic nie robię. Dałem mu się wykrzyczeć, po czym sam na niego nakrzyczałem i wyszedłem z pokoju. Poszedłem do łazienki, zakluczyłem drzwi, puściłem wodę pod prysznicem i zacząłem płakać, woda miała to po prostu zagłuszyć. Mój syn miał rację, a ja go zawiodłem przez to, że zawiodłem samego siebie. Zdjąłem koszulkę i patrząc w lustro powiedziałem sam do siebie „coś ty kurwa ze sobą zrobił”. Pomyślałem o życiu mojego syna, jakie czekają go wybory, ile podejmie złych decyzji, może wyląduje w paskudnym związku, wpadnie w złe towarzystwo, nie będą go szanowali jako mężczyzny. Ja sam wychowywałem się bez ojca, ale mój własny umarł gdy byłem mały, a ja żyłem i byłem, ale mój syn tego jakkolwiek nie odczuwał. Dałem ciała na całej linii, w przypływie emocji i impulsu zadzwoniłem do mojego znajomego, który jest 3 lata młodszy ode mnie, ale robi ze swoim życiem co chce, a sam ma żonę i dwie córki, jest głową rodziny w każdym calu i po cichu zawsze czułem do niego ogromny respekt. Może zdziwić fakt, że taka cipa jaką byłem miała numer do takiego znajomego, ale po prostu znaliśmy się od szkoły średniej. Chciałem z nim porozmawiać, usłyszeć jakieś rady, co zrobić, jak postępować i w jakim kierunku. On jednak polecił mi kogoś innego, powiedział, że sam w tajemnicy przed żoną korzystał z jego pomocy, ale podkreślił, że to musi zostać między nami i żebym nie oczekiwał czegoś lekkiego tylko nastawił się na pracę „bo to mega gość, trochę chuj, ale przy takiej znajomości tematów ma do tego pełne prawo”. Tym mega gościem i chujem jednocześnie okazał się DeMasta 😀

Po pierwszej rozmowie miałem totalny mindfuck (na polskie, wydymano mi umysł), ale miałem czarno na białym wyłożone swoje błędy, zrozumiałem dlaczego moja żona nie chce uprawiać ze mną seksu, dlaczego nie szanują mnie w pracy, dlaczego syn nie przychodzi o pomoc. To była ciężka pigułka. To co usłyszałem było jak scena w filmie matrix, gdy Morfeusz proponuje Neo niebieską i czerwoną tabletkę, jeżeli weźmiesz niebieską to nic się nie zmieni, dalej będziesz pizdą i dalej będziesz tam gdzie jesteś, a jeżeli weźmiesz czerwoną, no to w wielkim skrócie wyjebie Cię z kapci. Tyle tylko, że Damian nie dał mi jednej czerwonej tabletki, on dał mi zapas na całe życie. Wspominałem, że po pierwszej rozmowie miałem mindfuck, ale po kolejnych nie zwalniało się tempo, ogromna ilość informacji, schematów, punktów zapalnych, narzędzi etc podane jak na tacy w zajebiście przystępnej formie. Robiłem wszystko co miałem zrobić, robiłem zadane zadania domowe i słuchałem poleceń. Czy były efekty? Kuuurwa, to mało powiedziane, ale efekty były niczym w porównaniu do oporu jaki pojawiłsię ze strony otoczenia.

„Co się z Tobą dzieje?”

„Jesteś jakiś inny”

„Wolałem Cię ostatnio”

„Po co cokolwiek ze sobą robisz?”

„Nie wystarczy Ci to co masz?”

Opór, opór i jeszcze raz opór. Byłem testowany bo ludzie chcieli na mnie wpłynąć, wybronić swój system sprawiając abym się nie wychylał, sprawdzali moje granice. Żona też dawała mi do wiwatu, test za testem, czasami kłótnie, czasami płacz abym przyznał jej w czymś rację na siłę. Nic z tego, bo rękę nad tym wszystkim trzymał człowiek, któremu zaufałem. Czy wątpiłem? Tak. Czy chciałem się poddać? Oczywiście, ale byłem momentalnie ustawiany do pionu i wracałem do gry. Wszystko co mówił Damian po prostu się sprawdzało i działało, zacząłem być chwalony w pracy, bo „bije od Ciebie inna energia, fajnie to wygląda”, moja żona zaczęła o siebie dbać, być bardziej kobieca, bardziej pełna życia, nie musiała mieć już tyle decyzji na głowie (oczywiście dalej mnie testowała, ale ja trwałem przy swoim), patrzyła na mnie inaczej, z pożądaniem. Tak jak wcześniej uprawialiśmy seks raz na ruski rok, tak teraz co drugi dzień to minimum, czasem w kuchni, czasem w łazience, czasem na podłodze przed sypialnią. Swojego syna zabrałem na tydzień w góry, męski wypad, masa rozmów, masa wspólnych przygód, poznawaliśmy się oboje na nowo. Po drodze tego całego procesu była masa pracy i dalej jest, nie będę oszukiwał, że było łatwo, bo nie było, ale tak jak powiedział mi Damian i to zdanie zapisałem sobie na kartce i powiesiłem w widocznym miejscu

„Co masz innego do roboty, niż życie w pełni własnego potencjału?”

To było cwane z jego strony, bo potencjał nie ma końca, bo rośnie równomiernie wraz z apetytem na własne życie. Przyznaję całkowitą racje mojemu znajomemu, że Damian jest mega gościem, niesamowitym człowiekiem i chujem jednocześnie, ale przy takiej znajomości tematów, ma do tego pełne prawo.