Moja historia zaczyna się w dniu, w którym dostałam telefon powiadamiający mnie o śmierci obojga rodziców i młodszego brata, zginęli w wypadku samochodowym. W jednej chwili zostałam całkowicie sama, ale to co odczuwałam nie nazwałabym jakkolwiek rozpaczą, czułam satysfakcję. Nie, nie jestem żadnym potworem, po prostu niewiele osób wie co tak naprawdę dzieje się w domu rodzinnym gdy zamykają się drzwi i jakie wydarzenia mają tam miejsce. Wtedy jednak sądziłam, że jestem potworem, bo przecież powinnam być w żałobie, przecież to były osoby, które kochałam, przecież zostałam sama. Z jednej strony cieszyłam się, bo wiedziałam że najbliżsi już mnie nie skrzywdzą, ale z drugiej czułam żal do samej siebie, że jestem złą osobą, że jest we mnie coś przed czym powinnam uciekać, bo to nienormalne aby odczuwać takie rzeczy.

Wpadłam we własne sidła i to bardzo głęboko, bo odgrywając ofiarę w obliczu śmierci rodziny dostawałam bardzo dużo uwagi, której nie doświadczyłam od rodziców, chciano mi pomagać, byłam w centrum zainteresowania. Wieczorami jednak do głosu dochodziła masa przeróżnych wyrzutów do samej siebie, bo wykorzystuje innych dla własnych korzyści, odgrywam rolę bo tak mi wygodnie, uciekam przed sobą, uciekam przed tym jaka naprawdę jestem. Potrafiłam rozpłakać się na zawołanie aby ugrać dla siebie jeszcze więcej. Psychologowie, terapeuci, do nich szłam z myślą „o, kolejny cieć którego mogę wykorzystać”. Otworzyłam się przy jednym z nich, na spróbowanie, powiedziałam że odczuwam satysfakcję z ich śmierci, bo nie muszę się już bać wracając do domu, powiedziałam że gram na emocjach innych aby mieć to czego chcę, usłyszałam, że to niemoralne i mam przestać. Przecież to wychodziło ze mnie, więc jest moje, a skoro jest moje ale jednak według specjalistów nienormalne to powinnam to ignorować i dalej przed tym uciekać nakładając kolejne maski aby to innym było wygodniej? Przecież nie pomagali mi ze szczerej chęci, tylko nie chcieli mieć poczucia winy gdy jednak nie pomogą.

Wszystko stawało się coraz bardziej skomplikowane, doszło do mnie jak bardzo gdy zechciano faszerować mnie lekami, ale jeszcze dawano możliwość wyboru. Wizja nadchodzącej przyszłości i tego w co się wpakowałam nie zachęcała mnie do dalszego życia. Na swojej drodze poznałam Damiana, jak to się stało i kto mi go polecił jest dłuższą historią więc skupię się na najważniejszych sprawach. Zaintrygował mnie przy pierwszej rozmowie, oczywiście uprzednio kazał mi napisać całą historię i mu wysłać, więc uznałam że wejdę w swoją rolę, on będzie mi współczuł a ja przez czas rozmowy będę miała wrażenie, że jednak robię coś ze swoim życiem i odegnam własne sumienie. Byłam w kolosalnym błędzie gdy po prostu mnie wyczuł i jak gdyby nigdy nic wplótł to do rozmowy, ja zaczęłam płakać aby chwycić go za uczucia i przekierować temat, ale on zaczął się uśmiechać i powiedział abym zostawiła swoją rolę na czas gdy z nim nie rozmawiam. Następnie atakowałam go, że nie wie co robi, jak śmie pomagać innym, jak może mi nie współczuć w obliczu takiej tragedii..znowu zero efektów.

Mi skończył się arsenał, ale on jeszcze nawet nie zaczął. Rozbroił mnie kompletnie, stopniowo ze wszystkiego, pierwszy raz w swoim życiu nie byłam oceniana, nie musiałam się ukrywać z najciemniejszymi stronami samej siebie. Nie chciałam już uciekać. Na wiele spraw zaczęłam patrzeć z kompletnie odmiennej perspektywy, pojawiła się nieodparta chęć do życia i poznawania, pogodzenie z tym co było i umiejscowienie się w tym wszystkim, przestałam uciszać samą siebie i gonić za tym jaka powinnam być. Z pieniędzy, które zostały mi po rodzicach otworzyłam własną kwiaciarnię bo w najcięższych chwilach swojego życia obserwowanie kwiatów i rysowanie ich w różnych kompozycjach dawało mi nadzieję, że pewnego dnia to co dzieje się w domu po prostu się skończy i będę mogła uciec.

Nie muszę oczywiście nadmieniać jaka osoba zajęła się doborem załogi i ich przeszkoleniem 😉